Dzień V

Jezus kiedyś rozmnożył chleb i ryby - hotel w Bardzie zawstydził Jezusa i sprawił, że w czterdziesto osobowym hotelu, na śniadaniu było 300 osób. W takim chaosie nietrudno o pomyłki, więc nie chciano nam wydać rowerów, niczym w filmie Barei "nie mamy Pańskich rowerów i co Pan nam zrobisz?". Grzecznie wytłumaczyliśmy i tylko z godzinnym opóźnieniem ruszyliśmy na trasę. A to dopiero była trasa! Ku naszemu wielkiemu zdziwieniu, bardzo górzysta, co niby było oczywiste już przy planowaniu, ale jednak nas zaskoczyło. Kilometr w górę dziwnym trafem zawsze ciągnął się dłużej niż ten sam kilometr przy zjeździe w dół... A doliczając do tego skróty przez kolejna budowę drogi to można powiedzieć, że wiele nie skróciliśmy... Ale Barei było nam mało tego dnia, więc w chcąc skoczyć na kawę i ciastko w KAWIARNI w Bielawie, dowiedzieliśmy się, że w KAWIARNI mają tylko flaki i zupę gulaszową. Cóż, co kraj to obyczaj, głupio było wybrzydzać, więc ze smakiem zjedliśmy, za co nasze żołądki i kiszki nie były nam wdzięczne przez kolejne kilometry... A na koniec po raz kolejny okazało się jak bezcennym członkiem ekipy jest zaawansowany technicznie i technologicznie Denis! Kiedy po 30 km okazało się, że nasze koła prawie się nie kręcą, Szwed podjął się ich serwisowania! Efekty były piorunujące - Szwedzki kolarz zaczął siarczyście przeklinać po polsku... Co jak każdy polski majster wie, zdecydowanie pomogło w naprawach i radośnie ruszyliśmy dalej.